1 funt szterling = PLN
Pogoda w Peterborough
Peterborough
+10°C
Dzisiaj jest: 19.4.2024
   accidentZigZag-Baner 
polbud OMEGA POPRAWIONE  
 SHA baner  

O WYJAZDACH, POWROTACH I INNYCH DYLEMATACH MORALNYCH

Spis treści

Poproszony o napisanie artykułu na temat powrotu do ojczyzny musiałem od razu przyznać uczciwie, że wciąż ostatecznie Anglii się nie wyrzekłem. Moja historia jest o tyle inna, że dla mnie powroty są już chlebem powszednim. Wcale nie z wyrachowania, ale tak się złożyło, że los lubi płatać mi figle. A może mam to w horoskopie? Skłonności do podróży i częstych zmian miejsca zamieszkania? Czasem, w głębi duszy wydaje mi się, jakby ktoś już dawno temu rzucił na mnie przekleństwo i od tego czasu nie potrafię znaleźć swojego miejsca. Tym razem wydawało się, że decyzja zapadła na poważnie: wracam!

KTO TRZY RAZY WRACA…

Dwa razy wracałem do Polski zza oceanu, a teraz stąd, z Peterborough, skąd i tak przecież było o wiele bliżej. Mój pierwszy wyjazd do Stanów miał miejsce tuż po studiach. Byłem ciekawy świata, miałem dwadzieścia pięć lat i wydawało mi się, że cały świat stoi przede mną otworem. Byłem wciąż przed początkiem kariery zawodowej, nie miałem zobowiązań rodzinnych, czułem się wolny, a że natrafiła się okazja, wydawało mi się, że takie doświadczenie będzie czymś dobrym dla mnie, a przy okazji pozwoli mi zdobyć nowe doświadczenie za granicą, zobaczyć kawałek innej części świata, podszlifować język i tak dalej, i tak dalej. Na malowniczo położonej wyspie w południowej części Florydy przemieszkałem rok. Wpadłem wtedy w wir hotelarsko – wypoczynkowego środowiska pracy, co bynajmniej, jak na ironię, nie kolidowało zbytnio z moim humanistycznym wykształceniem. Zawsze interesowało mnie poznawanie nowych ludzi i wielokulturowość, dlatego też pomimo, że nie wykonywałem tam pracy czysto intelektualnej, nie przeszkadzało mi to. Odkładało się jakieś tam dolary (wtedy dolar miał jeszcze inną moc, choć szczerze mówiąc, były to już początki końca jego potęgi, które zaczynały mieć miejsce po 2000 roku), miło spędzało się czas w towarzystwie nowych przyjaciół, zaś w powietrzu czuło się tę nieujarzmioną tęsknotę za krajem, którą często trudniej zrozumieć, kiedy czyta się o niej w książkach, łatwiej natomiast, gdy dotyka ona bezpośrednio nas samych.

Tak, tęsknota… to rzeczywiście nieujarzmiona siła, której nie można pokonać. Można nauczyć się z nią żyć i funkcjonować w codziennym otoczeniu, czując na ramieniu jej oddech, ale nie można jej zwalczyć ani zdusić w zarodku (ale poleciałem poetycko!). Pamiętam, że ostatnie tygodnie przed powrotem do kraju były już dla mnie bardzo ciężkie. Miałem bardzo realistyczne sny o Krakowie, gdzie mieszkałem przez kilka ostatnich lat w czasie studiów i z którym to miastem czułem się bardzo związany emocjonalnie. Śniłem o najbliższych witających mnie po powrocie oraz o spotkaniach z przyjaciółmi. Sny te nieraz, jakże realne sprawiały, że budziłem się smutny i bez humoru, kiedy docierało do mnie, że to nie była rzeczywistość. Po ataku na wieże World Trade Center we wrześniu 2001 roku poczułem się nagle zupełnie wyobcowany w Stanach i czułem wtedy, jak gdyby Ameryka w ogóle nie była mi potrzebna do szczęścia. Naprawdę dokuczało mi nagle jakieś wyobcowanie i pomimo, że przeżyłem tę tragedię w ludzkim rozumieniu, nie umiałem ubolewać nad nią jak inni Amerykanie. Tęskniłem za domem, za najbliższymi, mówiąc wznioślej – tęskniłem za Polską! Ekonomia na Florydzie rzeczywiście wtedy przymarła, hotele opustoszały, na wiele dni uśmiechy poznikały z twarzy ludzi, brakowało turystów i dopiero po jakimś czasie dało się zaobserwować, jak z dnia na dzień wszystko to powoli, jak gdyby ciężkimi krokami i z wielkim trudem, powracało do normy.

LISTOPAD 2001 - POWRÓT

Pamiętam, że Okęcie przywitało mnie prawie przymrozkiem, co po roku czasu spędzonym w tropikalnych niemal temperaturach Florydy wywołało u mnie wstrząs termiczny. Pamiętam, że była to najgorsza zima mojego życia – tak mi się wtedy wydawało i tak zapamiętałem ją do dziś. Marzłem prawie przez cały czas i to nieważne, jak ciepło byłem ubrany. Równocześnie byłem wtedy szczęśliwy. Przez tydzień, dwa, trzy czułem się cudownie w Polsce. Szybko jednak, jak na ironię, sytuacja zaczynała się zmieniać.

Po kilku tygodniach, kiedy zimowa szarość krajobrazu polskiego zaczęła do mnie docierać (może była to szarość miasta?), zacząłem każdej nocy, przez jakiś miesiąc chyba, miewać ten sam sen, noc w noc, że jestem na słonecznej, czystej i kolorowej Florydzie, że chodzę po plaży, nad głową kołyszą się zielone palmy, zaś błękitne fale Atlantyku rozbijają się o piaszczysty brzeg. Wtedy szybko, bo po kilku tygodniach zrozumiałem znowu, że… tęsknię… za Stanami. Nie wiem, czy potrafiłbym to wyjaśnić, ale wtedy chyba nawet tęskniłem do tego uczucia tęsknoty, które ogarniało mnie tam, kiedy byłem z dala od kraju i najbliższych. Nawet ukochany Kraków nie był w stanie tej tęsknoty powstrzymać.

 

 

 W temacie podjęcia pracy zawodowej w kraju nie odniosłem wielkiego sukcesu. Wykorzystując inne talenty dostałem pracę w małej firmie w Krakowie, gdzie zajmowałem się grafiką komputerową. Niestety, pracując u prywaciarza czułem się (jak wszyscy tam, choć mnie ciągle wydawało się, że jeszcze mam wybór) nad wyraz eksploatowany. W czasie dużych zleceń siedzieliśmy w biurze od świtu do nocy. Często zabierałem pracę do domu, ale szefa nie obchodziło, że przepracowywaliśmy o wiele więcej godzin, niż to było ustalone. Naturalnie za dodatkowe godziny nie mieliśmy wynagrodzenia. Rzuciłem więc tę pracę z dnia na dzień, kiedy moje nerwy już tego nie wytrzymywały. Później znowu poszukiwania. Tygodnie upływały, oszczędności rozchodziły się szybko, wszystko to sprawiało, że czułem się poirytowany.

MARZYŁ MI SIĘ WOJAŻ DO STANÓW

Wiem, że to być może była moja asekuracja, jakaś zamaskowana furtka dająca mi poczucie bezpieczeństwa i dzięki której czułem się bezpiecznie. Przypomniały mi się wtedy słowa jednej kobiety, które zasłyszałem kiedyś jako nastolatek. Wróciła do kraju po roku życia w Kalifornii i powiedziała, że jeśli ktoś raz zobaczy Amerykę, nigdy nie zazna już spokoju w swoim sercu. Wtedy nie rozumiałem jeszcze wagi tych słów, nie miałem pojęcia o ich prawdziwości czy trafności. Wtedy, jako nastolatek, słuchałem jej opowieści o Ameryce tak, jak dziecko słucha baśni o magicznych, cudownych, choć nieistniejących krainach. Nagle miałem już kupiony bilet do Miami. Wtedy, jak na ironię, dostałem propozycję pracy w jednym z ogólnopolskich wydawnictw z siedzibą w Krakowie. Zawahałem się na moment, że może jednak byłaby to dla mnie jakaś szansa w kraju. Przeszedłem cały proces rekrutacji i… kiedy zostało nas dwóch (rzekomo z ośmiu setek kandydatów), zdecydowałem, że przyznam się otwarcie, iż jednak wyjeżdżam. Dodatkowo zawahałem się, kiedy szef rekrutacji powiedział mi, iż byłem ich faworytem. Decyzji jednak już nie zmieniłem.

CZY TO BYŁA SŁUSZNA DECYZJA?

Ja umiem na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Czemu? Jeśli miałoby się do wyboru dwie ścieżki i wybrałoby się jedną, to jaki sens byłoby rozważanie później, co mogłoby przytrafić się, gdyby poszło się inną drogą? Życie, jak mówią, jest ciągiem wyborów i dlatego trzeba być przygotowanym na ich dokonywanie. One nie dokonają się za nas, a gdyby rzeczywiście dokonywały się za nas lub ktoś za nas by ich dokonywał, wtedy nie moglibyśmy mówić o odpowiedzialności za swoje decyzje. Uważam, że wtedy życiu brakowałoby smaku.

Ponownie przemierzyłem Atlantyk. Kiedy leci się tak daleko, samemu, bywają chyba takie momenty, kiedy może nawet strach ściska za gardło? Wylot z Okęcia miałem wcześnie rano i pamiętam, że wtedy tam, na lotnisku naszła mnie taka refleksja, że przez chwilę poczułem się bardzo samotny. Taki ścisk w gardle. Może to właśnie był strach? Na szczęście nie trwało to długo i na szczęście już nigdy więcej takie uczucie nie przeszyło mnie.

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

PROMOWANE OGŁOSZENIA:
ABC