GDYBY...
Co by się stało, gdyby któregoś dnia z Wielkiej Brytanii wyjechali wszyscy imigranci?
Może Wyspy znalazłyby się w tarapatach, a może miejscowi bezrobotni wreszcie znaleźliby pracę? Prawdy na ten temat postanowił poszukać dziennikarz BBC Evan Davis, który pokusił się o niecodzienny eksperyment i... podmienił robotników w kilku miejscach, gdzie na stałe pracują obcokrajowcy.
Wisbech to niewielkie miasto na
wschód od Peterborough. Tam właśnie wybrała się ekipa BBC, aby przekonać
się, czy imigranci rzeczywiście okradają tu miejscowych z pożądanych
etatów. Davis namówił czterech lokalnych pracodawców, bazujących na
zagranicznych pracownikach, aby dali szansę kilku bezrobotnym. Układ był
prosty: Brytyjczycy będą pracować dwa dni robiąc to, czym zwykle
zajmują się imigranci. Jeśli zrobią to tak samo dobrze, dostaną stałe
posady.
Chorzy albo na benefitach
Chętnych do podjęcia wyzwania nie brakowało, jednak znaczna część
kandydatów odpadła już na początku eksperymentu. Jedni okazali się zbyt
chorzy, inni wprost powiedzieli, że nie opłaca im się zamieniać
otrzymywanych zasiłków na tak ciężką i niskopłatną pracę. Racji trudno
im odmówić, bo zajęcia, w których mieli spróbować swoich sił, łatwe i
przyjemne nie były.
Trzy osoby miały udowodnić swą pracowitość przy taśmie produkcyjnej w
fabryce ziemniaków, cztery w miejscowej hinduskiej restauracji, dla
trójki zajęcie znalazło przy zbiorze szparagów, dwóm pozostałym
przedsiębiorca budowlany dał szansę przy renowacji domów.
Ostatecznie wyłoniono 12 kandydatów zdecydowanych na wszystko, żeby
tylko znaleźć pracę. Byli wśród nich ojcowie rodzin, nad którymi wisiała
groźba utraty domu, kilkoro młodzieńców wykwalifikowanych w
komputerowych grach i pobieraniu kieszonkowego od rodziców, znalazł się
też jeden stolarz oraz dwaj zdeklarowani fascynaci osiedlowej siłowni.
Wszyscy zdeterminowani, żeby za pośrednictwem telewizji pokazać światu,
że mają rację: imigranci zabierają im pracę, z którą oni sami świetnie
sobie poradzą.
12 worków, 20 funtów
Pierwszego dnia do fabryki ziemniaków dwaj Brytyjczycy spóźnili się
około pół godziny. Trzeci nie pojawił się wcale, wysyłając menagerowi
wiadomość, że jest chory. Praca odbywa się tam w trzyosobowych
zespołach, więc Brytyjczykom dokooptowano pracownika z Portugalii. – Ja
cię nie namawiam, ale nie chcesz wrócić do swojego kraju? – zagadywał go
brytyjski kolega, co rusz ucinając sobie pogawędkę na temat polityki
imigracyjnej rządu. W połowie dnia okazało się jednak, że miejscowych
przerosła matematyka. Na palecie miało być po 12 paczek ziemniaków, oni
zaś kładli ich tam tylko 10. W rezultacie trzeba było przepakować cały
transport. – Każdy ma czasem gorszy dzień – oburzył się jeden z nich,
gdy przełożony zwrócił im uwagę. – Każdy czasem ma problemy z liczeniem!
Gorzej poszło w hinduskiej restauracji, gdzie drugiego dnia z czworga
nowych pracowników stawił się tylko jeden. Walczył dzielnie. Poddał się
dopiero w czasie lunchu tłumacząc, że nie rozumie treści zamówień, bo
nie są one po angielsku.
Przy zbiorze szparagów okazało się natomiast, że Brytyjczycy robią to na
tyle niedbale, że stale trzeba po nich poprawiać, co dezorganizuje
pracę całego zespołu. Gdy pochodzący ze Słowacji przełożony zwrócił im
uwagę, jeden z nich po prostu odszedł obrażony. – Emigrantom nauka
zajmuje przeciętnie mniej więcej cztery godziny – wyjaśnił właściciel
szparagowego pola. Swym pracownikom płaci na akord, a przeciętna dniówka
wynosi u niego ok. 50 funtów. Po dwóch dniach Brytyjczycy zarobili
przeciętnie po ok. 20 funtów – Nie stać mnie na takich ludzi –
skomentował krótko farmer.
Nieco lepiej poszło ostatniemu z Brytyjczyków – specjaliście od
budownictwa. Choć gwoździe wbijał krzywo i jakość jego pracy nie była
najlepsza, robotę skończył w terminie i utrzymał posadę. Jak jednak
podało BBC w komentarzu, stolarz zniknął z niej bez śladu już dwa
tygodnie później.
Davis utarł nosa
Na koniec reportażu, który BBC wyemitowała w ubiegłą środę, pojawiły się
komentarze podsumowujące cały eksperyment. Jeden z szefów fabryki
ziemniaków zapytany co zrobiłby, gdyby pewnego dnia obcokrajowcy
przestali u niego pracować, odpowiedział bez ogródek, że zamiast
zatrudniać miejscowych, zainwestowałby pewnie w automatyzację
produkcji.– Musiałbym zamknąć biznes, bo Brytyjczycy chyba nie
poradziliby sobie z tą pracą – dodał hinduski restaurator. Wniosek, jaki
taktownie wyciągnął ze swego materiału sam jego autor, był taki, że
zjawisko imigracji jest bardziej skomplikowane niż się wydaje oraz że
nie warto sprawy upraszczać.
Już następnego dnia po emisji reportażu został on głośno skrytykowany.
Głos na forach internetowych zabrali bezrobotni Brytyjczycy, którym
Davis trochę utarł dumnego nosa i wytrącił z ręki wymówkę o tym, że mimo
starań, pracy znaleźć nie mogą. Swoje dołożyli też niektórzy
parlamentarzyści, stając murem za wyborcami.
– Program pokazał, że miejscowe firmy nie poradziłyby sobie bez
emigrantów, co jest oczywistym nonsensem – powiedział reprezentujący
m.in. Wisbech poseł Malcolm Moss. Jego zdaniem imigracja to nie tylko
praca, ale również inne aspekty społeczne, które dziennikarze
przemilczeli. Mowa np. o przeludnieniu, szkołach pełnych dzieci nie
mówiących po angielsku czy długich kolejkach do lekarzy. – Myślę, że ten
program właściwie pokazał zarówno sytuację imigrantów, jak i postawę,
którą względem pracy prezentują niektórzy z miejscowych – skomentował
natomiast Erbie Murat, miejski sekretarz z Wisbech.
zródło: Goniec Polski,Onet.eu