Boris Johnston ustąpił ze stanowiska
Potwierdziły się informacje, które od rana elektryzowały opinię publiczną na Wyspach. Premier Boris Johnson wygłosił przed chwilą oświadczenie, w którym zrezygnował z szefowania Partii Konserwatywnej i wyraził chęć ustąpienia z funkcji premiera. Obowiązki pełnić będzie do momentu wyboru nowego lidera Torysów, któremu następnie królowa powierzy misję uformowania kolejnego rządu.
Rezygnacja Johnsona to efekt kryzysu politycznego. Narastał już on co prawda od jakiegoś czasu - jednak w ostatnich dniach możemy mówić o prawdziwej kumulacji. Dopiero co umilkły echa głośnej sprawy przyjęcia przy Downing Street, urządzonego w czasie, kiedy cały kraj objęty był lockdownem - gdy na jaw wyszła kolejna afera, która poddaje w wątpliwość postawę szefa rządu.
Mowa o sprawie konserwatywnego posła Christopher Pinchera, który jednocześnie był zastępcą rzecznika dyscypliny w partii Torysów. Pincher tydzień temu w środę, będąc pod wpływem alkoholu, dopuścił się molestowania dwóch mężczyzn w londyńskim klubie nocnym. Następnego dnia, po nagłośnieniu skandalu przez media, polityk zrezygnował z funkcji. Boris Johnson przyjął jego decyzję. Okazało się przy tym, że nie jest to pierwszy raz, kiedy Pincher zachował się w sposób niewłaściwy, a jego ofiary - wśród nich koledzy z partii - składały oficjalne skargi. Boris Johnson miał być o nich poinformowany, jeszcze przed powierzeniem swojemu koledze funkcji partyjnego zastępy rzecznika dyscyplinarnego. Premier stanowczo zaprzeczył tym doniesieniom. To z kolei wywołało falę komentarzy i oświadczeń ze strony jego najbliższych współpracowników, którzy jednym głosem przyznali, że Johnson wiedział o toczącym się wobec Pinchera postępowaniu dyscyplinarnym. Rzecznik rządu finalnie przyznał, że premier był świadomy oskarżeń, ale zapomniał, że został o nich poinformowany.
W rezultacie, w ciągu ostatnich kilku dni, ze swoich stanowisk zrezygnowała cześć ministrów, wiceministrów i sekretarzy niższego szczebla, kwestionując uczciwość i integralność premiera - w sumie ponad 50 osób. Boris Johnson walczył z całych sił o swój gabinet, zatrudniając nowe osoby, które jednak równie szybko podawały się do dymisji.
W swoim oświadczeniu premier powiedział, że owa walka powodowana była chęcią wypełnienia potężnego mandatu, który otrzymał w grudniu 2019 od wyborców.
Obecnie nie wiadomo, kto mógłby zostać następcą Johnsona. Na giełdzie nazwisk pojawiają się takie osoby, jak Michael Gove czy Rishi Sunak. Szczegóły wyborów partyjnych powinny być podane do wiadomości w przyszłym tygodniu.